Czy traumę można odziedziczyć? - to pytanie, na które Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak próbują odpowiedzieć w swojej najnowszej książce „Baldur. Wyspy białego słońca”.
O tej książce napisano już niemal wszystko. I właściwie to „wszystko” mogłabym powtórzyć i potwierdzić:
- że to historia idealna na film lub serial,
- że autorzy wspaniale połączyli linie czasowe dwóch z pozoru niepołączonych ze sobą historii,
- że dwa zupełnie inne światy: Islandia w roku 2019 i beskidzka wieś w 1998 przenikają się, by ostatecznie spotkać się w kulminacyjnym momencie,
- że wymyślona przez Barenikę i Piotra aplikacja dla turystów to złoto!
- że sama historia Baldura jest niesamowita, ale nie nieprawdopodobna – co czyni ją arcyciekawą,
- że obraz zarówno współczesnej Islandii i życia emigrantów, jak i Polski lat 90. jest uczciwy - bez koloryzowania, ale też bez przesadnego krytycyzmu oraz
- że odpowiedź na zadanie w pierwszym zdaniu pytanie tam jest. Choć to czytelnik ostatecznie decyduje, jak ona brzmi.
Natomiast ja chciałabym zwrócić Twoją uwagę także na:
- język, którym napisana jest książka. Na to, jak się zmienia, w zależności od lokalizacji, od czasu i bohatera, który nim mówi. Autorzy świetnie operują językiem polskim, wplatają regionalizmy, słówka islandzkie, a w uzasadnionych momentach – łączą jedno z drugim.
- mistrzowski research. Zdecydowanie warto docenić ogrom pracy włożonej w podparcie tej historii faktami, realnymi miejscami, zdarzeniami! Właściwie wszystkie wydarzenia, oprócz samej historii Baldura, mają swoje potwierdzenie w rzeczywistości. Od gradacji brudnicy mniszki w Puszczy Noteckiej, przez uzdrowisko na Słowacji, po serię włamań do mieszkań i domów w Reykjaviku.
- diametralną zmianę gatunku literackiego. Muszę przyznać, że mam słabość do reportaży, nie tylko autorstwa tej pary. Gdy dowiedziałam się, że Berenika i Piotr pracują nad thrillerem psychologicznym, nie kryłam zaskoczenia. Jednak zaufałam zarówno autorom, jak i swojej intuicji, która podpowiadała mi, że tych dwoje bardzo zdolnych i pracowitych ludzi poradzi sobie i z tym wyzwaniem.
Fajnie móc dziś przyznać, że się nie pomyliłam. Wydaje mi się, że tych dwoje mogłoby napisać wszystko, nawet tekst piosenki disco-polo, i wszyscy byśmy go docenili. ;)
„Baldur. Wyspy białego słońca” pełen jest smaczków inspirowanych także życiem prywatnym autorów i odkrywanie tego było dla mnie przyjemnością, ale też pewnego rodzaju zaszczytem. Wciąż nie mogę uwierzyć, że się przyjaźnimy, że pewnego razu po prostu „kliknęło” między nami i tak już zostało. Ale muszę podkreślić, że osobiste sympatie nie wpłynęły na moją ocenę. Ten thriller jest wart tego, by go przeczytać. Ba, jest wart tego, by go zekranizować! A już najbardziej jest wart tego, byś go przeczytał/a.
Czekam na kolejną część, a z dobrych źródeł wiem, że akcja drugiej toczy się… a nie, tego zdradzić nie mogę. Ale szczerze zachęcam do lektury – domyślisz się wtedy sam/a.
Uściski, k.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twój czas i komentarz. :)
Ps. bardzo proszę bez spamowania w komentarzach linkami do stron firmowych - to nie przejdzie. ;)