Przyznaję, marnie mi idzie listopadowe blogowanie. Rozgrzebanych postów (aktualnie na dokończenie czekają 4, słownie: cztery) dawno już nie głaskały płynnie przeskakujące od klawisza do klawisza na klawiaturze opuszki moich palców. A aparat leży ostatnio w kącie, zakurzony prawie, zapomniany, przykryty gęsto ścielącym się kocim kłakiem tudzież pajęczyną. Bo pajęczyna brzmi mroczniej jednak. Dlatego temu wpisowi towarzyszą zdjęcia z darmowego banku zdjęć. Ale to nie moja wina, wysoki sądzie, to wszystko przez ten cholerny...
L I S T O P A D !
Teoretycznie jestem w stanie wyobrazić sobie rok bez tego przeklętego, najciemniejszego i najbardziej dołującego miesiąca w roku. Październikowe słońce i feeria barw na liściach przeskakująca od razu w zaśnieżone korony drzew, płatki śniegu na rzęsach i różowe od mrozu policzki zdecydowanie bardziej do mnie przemawia. Raz w roku, na wynos, poproszę! Magia!
Praktycznie - wolę jednak, gdy na świecie istnieją takie czarne, ciemne, brzydkie, smutne listopady, bo wtedy bardziej doceniam to, co następuje po nich. Ale jest jeszcze trzecia strona tego dziwnego medalu: po co się przejmować tym, na co nie mam wpływu? ;) Tak, powtarzam to sobie co krok, brnąc w ten mrok głębiej i głębiej.
No ale... zostały 2 dni. Dwa listopadowe dni. I prawdopodobnie nic, poza datą, się nie zmieni. Gdy kartka z kalendarza wskaże grudzień, nadal będzie szaro, ciemno i bez śniegu. Ale jakiś taki człowiek od razu weselszy, gdy sobie pomyśli, że jednak grudzień. No grudzień to jest to! Lampeczki, światełka, Last Christmas z głośników w sklepach i już, już prawie czuć zapach choinek i pierniczków. Przetrwaliśmy!
Ale czy na pewno jest się z czego cieszyć? Koniec kolejnego roku, roku który dla mnie był przełomowym. Przed nami wszystkie możliwe blakfrajdeje i sajbermondeje, wyprzedaże, sprzedaże i podaże. Szaleństwo zakupowe, szaleństwo świąteczne i obłęd w oczach, i zagubienie, i stres, i czy ja na pewno ze wszystkim zdążę pomieszane z jeszcze tylko umyć okna!
A gdyby tak odpuścić. Nie dać się nabić w butelkę sklepowym metkom z naklejonymi na nich "niższymi" cenami? Nie kupować w trybie ilość, ale postawić na jakość? Poświęcić tę chwilę czasu i pomyśleć, co osobie, którą chcemy obdarować się naprawdę spodoba, co przyda, co sprawi, że się uśmiechnie? Zastanowić się, czy potrzebujemy tyle jedzenia, tyle picia, tyle ozdób? A może jednak te zeszłoroczne lampki będą świetnie pasowały również dziś? A może schowana gdzieś w czeluściach piwnicy drewniana gwiazdka posłuży kolejny rok? A na kolację świąteczną idealna będzie sukienka sprzed 8 lat, która tak naprawdę nigdy nie wyszła z mody, choć świat tak nam wmawiał? Jak myślisz?
Uściski! k
u mnie listopadowy nastrój wygląda podobnie, tyle że przygnębiający nastrój przeplatam totalnym wkurwem na cały świat. A do tego zbliżają się święte, których nie znoszę!!! Czekam chociaż na śnieg w beskidach, buty trekkingowe czekają już od miesiąca w kącie...
OdpowiedzUsuńOch, na śnieg czekam bardzo bardzo, cały rok czekam! Mam nadzieję, że lada chwila się pojawi... :) Czego sobie i Tobie życzę!
UsuńBoskie zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńTak, jak napisałam wyżej, aparat raczej zakurzony, więc posiłkuję się w tym wpisie fotami z darmowego banku zdjęć. ;)
UsuńJestem totalnie odporna na Black frajdeje i inne kupki w pozłotku :-) Powiem więcej: nigdy nie byłam przesadnie oryginalna ale jest coś co czyni mnie absolutnie wyjątkową: uwielbiam październik i listopad: mgły, deszcze, mrok i nagie drzewa- totalnie mój anturaż :-). Depresji dostaje na myśl o lipcu i sierpniu. Grudzień tak ! Oby padał śnieg.
OdpowiedzUsuńWszystko to, co wymieniłaś, też uwielbiam. A coś, co czyni mnie - cytując Ciebie - "absolutnie wyjątkową" to fakt, że jeszcze bardziej kocham mroźną, śnieżną zimę. Czytelnicy, którzy mnie już znają jakiś czas wiedzą, że jestem zwierzęciem zimowym, a upały to dla mnie największa kara. :D Także cześć, witaj w klubie! Ps. w listopadzie to o te ciemności chodzi najbardziej i brak śniegu, reszta jest okej!
UsuńNie kupuje na promocjach.... przeraża mnie szał zakupó i ilośc produktów w promocji, które zdradzają ile są warte ... i jaka jest na nich marża
OdpowiedzUsuńObawiam się, że promocyjne ceny nadal nie odzwierciedlają faktycznej wartości tych rzeczy... ;) Zdarza mi się złapać na promocje (choć nie te przedświąteczne), ale staram się sprawdzać, czy taka promocja faktycznie mi się opłaca. Trzy razy się zastanowię, zanim kupię daną rzecz, czy w ogóle jej potrzebuję. Obrastamy w rzeczy nie do końca świadomie. Warto czasami z czegoś zrezygnować. :)
UsuńA ja właśnie kocham listopad. :) Za ten spleen, za jego szarość, za ciemność. I wiatr, i za zimny deszcz. Na twarzy i bębniący o szyby. To dla mnie miesiąc wytchnienia, usprawiedliwione zaszycie się w cieniu, rezygnacja z gonitwy. Grudzień przyspiesza, dodaje obowiązków. Listopad zawisa w ciszy, pozwala mi głębiej oddychać. Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńMoże dlatego, że ja zwalniam też w innych miesiącach, listopad działa na mnie najbardziej negatywnie ze wszystkich. ;)
UsuńJa bardzo lubię jesień. I chyba jest to moja ulubiona pora roku. Pomijając to, że na dworze jest pięknie, ale przede wszystkim listopad to idealny czas na długie spacery - nie jest ani zimno ani gorąco.
OdpowiedzUsuńGeneralnie to ja jesień też bardzo lubię, włącznie z deszczowymi dniami, sprzyjającymi aktywnościom książkowo-herbacianym. :) Ale listopad, jako najciemniejszy miesiąc w roku, zazwyczaj daje mi w kość. ;)
UsuńMyślę bardzo podobnie do Ciebie. Listopad jest dla mnie najgorszym i najtrudniejszym miesiącem w roku, więc uprzyjemniam go sobie małym domowym hygge. Za to grudzień kocham! Ale wolałbym go bez tej przedświątecznej gorączki, pstrokactwa i komercji...
OdpowiedzUsuńZnam doskonale ten nastrój listopadowy. Wraz z grudniem pocieszam się, że chwila moment i dni będą coraz dłuższe. Ale sam listopad... brrr. masakra...
OdpowiedzUsuńKiedyś przeczytałam najprawdziwszą myśl świata (a może i tego wszech?):
OdpowiedzUsuń"Listopad jest zbiorem poniedziałków z całego roku". Kwintesencja:D