fot. Maciej Brencz |
Wyspy Owcze. Smagane wiatrem, wulkaniczne, bezleśne kawałki skalistej ziemi, rozrzucone losowo na Morzu Norweskim. Kilkanaście fragmentów lądu zbudowanego z ciszy, prostoty i geniuszu Natury. I prawie osiemdziesięciu tysięcy owiec. To jedno z moich marzeń podróżniczych do spełnienia. Niedawno swoją premierę miała książka, dzięki której jeszcze bardziej zapragnęłam TAM być.
fot. Maciej Brencz |
27. lutego, nakładem Wydawnictwa Poznańskiego, ukazał się debiut Macieja Brencza "Farerskie kadry. Wyspy, gdzie owce mówią dobranoc". Z nieskrywaną radością objęłam patronat medialny nad tą publikacją (to zaszczyt znaleźć się tuż obok Marchewkowej Skandynawii, Lego Ergo Sum, Bibliofilem być, Hygge, magazynu Podróże, Piotra i Bereniki z Ice Story, magazynu Zew Północy czy Diany z Bardziej lubię książki).
Maciek napisał swego rodzaju kompendium wiedzy o Farojach: wydarzenia historyczne przeplatają się tu ze współczesną codziennością Farerczyków; muzyce i sztuce towarzyszą opowieści o tradycjach kultywowanych od wieków. Znajdziesz tu wątki polityczne, polskie i duńskie, próbę pokazania niesamowicie silnego związku ludzi z morzem. Smak najlepszych ryb i owoców morza zmiesza się z zapachem krwi podczas grindadrap. Znajdziesz tu ciszę, przestrzeń, kilometry szlaków pośród wzgórz, od których echem odbija się śpiewny język i meczenie zadowolonych owiec. Poznaj Wyspy Owcze widziane oczami Maćka, autora zarówno książki, jak i bloga >>> Farerskie kadry <<<.
fot. Maciej Brencz |
Maćku, 27.02 premierę miała Twoja pierwsza książka “Farerskie kadry. Wyspy, gdzie owce mówią dobranoc” o Wyspach Owczych. Bardzo dziękuję, że mogłam objąć patronatem to wydawnictwo - to dla mnie nie lada zaszczyt.
Wyspy Owcze znajdują się w moim osobistym TOP3 krajów, które chcę odwiedzić. Dzięki lekturze Twojego bloga i książki - chcę tam polecieć jeszcze bardziej. Ale naszą rozmowę przewrotnie zacznę od pytania o Poznań. :) Jesteś z nim związany od pokoleń, znasz miasto jak własną kieszeń, czy jest coś, co łączy Poznań z Wyspami Owczymi?
Maciej Brencz: Bardzo się cieszę, że blog i książka ma taki właśnie wpływ na czytelników, że rozbudza w nich ciekawość i skłania do wybrania się na Wyspy. Możliwość podzielenia się w ten sposób swoją pasją jest dla mnie czymś bezcennym.
Pisząc rozdział o polskich echach na Wyspach i farerskich w Polsce szukałem, a jakże, związków mojego rodzinnego miasta z dalekim archipelagiem. W owczym kontekście Kronika Miasta Poznania wspomina jedynie o miesiącu plastyki w Zakładach Przemysłu Metalowego "H. Cegielski", w ramach którego otwarto wystawę plenerową "Owcze Głowy 77”. I coś o owczych skórach w rachunkach folwarku Górczyn na początku XVII wieku. I to niestety tyle co znaleźć można w archiwach.
Poznański futbol pojawił się na farerskich boiskach dzięki osobie Piotra Krakowskiego - niegdyś zawodnika Kolejorza, później piłkarskiego bohatera na wyspie Sandoy (mistrzostwo w barwach B71 Sandoy). Wyspy Owcze pojawiły się w Poznaniu jedynie muzycznie (koncerty Orki i Eivør Pálsdóttir) i literacko (wieczorek autorski Marcina Michalskiego - współautora kapitalnego “81:1. Opowieści z Wysp Owczych”).
Wiem, że odwiedziłeś Wyspy Owcze kilka razy, dzięki czemu mogłeś zwiedzić najdalsze ich zakątki. Z pewnością wiele osób pytało Cię o najpiękniejsze i najbardziej zjawiskowe lokalizacje. A czy są jakieś miejsca, których nie polecasz? Które są stratą czasu, nie są godne uwagi? Czy to w ogóle możliwe, że jakaś część Wysp Owczych jest po prostu zwyczajna?
MB: To trudne pytanie dla kogoś, kto zatracił wszelki obiektywizm w przypadku farerskich spraw. Spróbuję więc odpowiedzieć nieco inaczej na to pytanie.
Od kilku lat obserwuję coś, co nazywam “islandyzowaniem Wysp Owczych”. Tak jak na Islandii powstała trasa zwana Złotym Kręgiem, tak na Owczych większość osób “zalicza” obowiązkowe Saksun, Gásadalur i Mykines i uznaje punkt “Wyspy Owcze” za zaliczony na swej liście. Z przerażeniem znajduję zdania mówiące, że na Owcze wystarczy kilka dni. Jest to o tyle dziwne, że przecież Północ wiele osób wybiera, aby się tam wyciszyć, nacieszyć wolniejszym tempem. I o dziwo wybierają się tam na sprinterską wycieczkę.
Niemal po sąsiedzku, w pobliżu jeziora Sørvágsvatn znajduje się nie mniej piękne Fjallavatn. O ile to pierwsze, przeżywa prawdziwe - oczywiście w farerskiej skali - oblężenie, to drugie pozostaje właściwie nieodkrytym przez turystów miejscem. Podobnie sprawa się ma chociażby z wyspami Suðuroy czy Fugloy, szlakami w pobliżu Tórshavn.
Jak to się stało, że zainteresowałeś się akurat tym kawałkiem świata? Pamiętasz, kiedy pierwszy raz usłyszałeś o Wyspach Owczych? I kiedy po raz pierwszy zapragnąłeś tam pojechać?
MB: Słowo “usłyszałeś” świetnie pasuje do mojego przypadku. Owcze usłyszałem w muzycznej odsłonie dzięki zespołowi Týr i ich wykonaniu “Ormurin Langi”, nie wiedząc wtedy, że oto słucham muzyki właśnie z Wysp. Dopiero szukając informacji o tym utworze, historii, którą opowiada, odkryłem owczy archipelag. Wcześniej wiedziałem o nim właściwie tylko tyle, że istnieje. I miałem całkowicie błędne wyobrażenie o poziomie ich futbolu. [śmiech]
Intrygowały mnie kolejne informacje, które znajdowałem o Wyspach Owczych - o zaskakującej jednostce miary powierzchni, o historii języka czy tańcu korowodowym. Nabierałem coraz większego uznania dla małej nacji rzuconej gdzieś na kilkanaście skał pośrodku Atlantyku.
Aż pewnego dnia ujrzałem film promujący Wyspy, ale jakże inny od typowych turystycznych reklam. I wtedy chyba po raz pierwszy poważnie zacząłem myśleć o zobaczeniu tego wszystkiego na własne oczy. Skonfrontowaniu mojej skromnej wiedzy i zbudowanych wyobrażeń z rzeczywistością. Do dziś zresztą film ten jest dla mnie czymś w rodzaju miernika tęsknoty za Owczymi. Tego czy już niebawem znowu postawię stopę na farerskiej ziemi.
[Film, o którym mowa możesz obejrzeć poniżej.]
Twoja fascynacja Wyspami zaowocowała także nauką języka farerskiego, który pełen jest niespodzianek: oprócz tego, że w alfabecie farerskim nie występują (poza wyrazami obcego pochodzenia) litery C, W czy Z, natomiast występują takie znaki jak Ý, Æ, Ø, to jeszcze wymowa wyrazów jest zupełnie inna niż ich zapis. Czy nauka farerskiego jest dużo trudniejsza, niż nauka powiedzmy angielskiego? Co sprawia Tobie największe trudności?
MB: Stopień złożoności farerskiego (skomplikowana odmiana rzeczowników, przymiotników i czasowników) sprawia, że nie jest to łatwy do nauki język. Ja, mimo zaliczenia wakacyjnego kursu na farerskim uniwersytecie, nadal właściwie w nim raczkuję. Opanowanie farerskiej wymowy zajęło mi z dobry rok. Zacząłem ostatnio rozumieć nagłówki w farerskich serwisach informacyjnych. Nadal jednak za sukces uznaję wyłapanie kilku słów w radiowej audycji z lokalnej rozgłośni. Liczne dialekty też nie są ułatwieniem w rozumieniu farerskiego w wersji mówionej.
Z drugiej strony warto podkreślić, że Farerowie doceniają starania obcokrajowców w wymówieniu nazw miejscowości. A warto wspomnieć, że chociażby w przypadku Gjógv, Kollafjorður czy Kirkjubøur nie jest to znowu takie oczywiste. Pierwszy uśmiech na farerskiej twarzy, który doceni nasze próby działa naprawdę mobilizująco. Ja właśnie w ten sposób zacząłem swoją przygodę z farerskim - od poznawania wymowy i znaczenia znalezionych na mapie nazw. Następne w kolejności były farerskie legendy i próby tłumaczeń tekstów tradycyjnych pieśni. Teraz przeskoczyłem na etap farerskiego dziecka - czytam bajki z literami ð i ý. Marzy mi się polskie wydanie dzieł Bárðura Óskarssona.
Nie mogę nie zapytać o muzykę Wysp Owczych. Jestem fanką zespołu Orka, od początku śledzę karierę Eivør i spełnieniem marzenia było dla mnie uczestnictwo w jej pierwszym w Polsce koncercie na Halfway Festival w Białymstoku w 2016 roku. Bardzo cenię sobie poczynania Heidrika a Heyguma - zarówno muzyczne, jak i filmowe (jest reżyserem wielu fantastycznych klipów, ale także filmów dokumentalnych). Nie jest mi obcy także zespół Týr.
W książce poświęcasz sporo miejsca muzyce z Wysp Owczych. Gdybyś miał polecić osobie, która zupełnie nie ma pojęcia o archipelagu, jakiś utwór lub płytę, która najlepiej odzwierciedla charakter tego miejsca, to co by to było?
MB: Nie pokuszę się o wskazanie jednego konkretnego utworu czy płyty. Myślę, że jest to właściwie niemożliwe - muzyczna różnorodność w jakiś sposób oddaje zaskakująco złożony charakter maleńkiego archipelagu i jego mieszkańców. Pokazuje jak ważne miejsce muzyka zajmowała i zajmuje w życiu Farerów i historii ich ojczyzny. W tym bogactwie każdy, niezależnie od gustu, znajdzie coś dla siebie. Ja szczególnym sentymentem darzę płytę “How Far to Asgaard” Týra oraz klipy do “Ormurin Langi” i “Hail To The Hammer”. Wiem, że kilka osób zaczęło odkrywać farerski świat po usłyszeniu “Trøllabundin” Eivør. Ostatnio nie mogę oderwać się od wiersza “Fagra blóma” wykonanego na żywo przez zespół Hamradun. Niezwykłe muzyczne doznania zapewnia mi za każdym razem jazzowe Yggdrasil. Kristian Blak, jak mało kto, w tak piękny sposób potrafi wpleść dźwięki natury w muzykę tworzoną przez człowieka. A może powinienem zamienić miejscami słowa “dźwięki” i “muzyka”?
https://open.spotify.com/playlist/2t4iJlAYbVwfP1CqfQ61LR - playlista pod lekturę “Farerskich kadrów”, dwadzieścia utworów już w miarę reprezentacyjna próbka owczej muzyki. :)
Muszę zapytać też o jedzenie: najlepsza i najgorsza potrawa z kuchni farerskiej, którą miałeś okazję spróbować, to…? Czy zdarza Ci się w Poznaniu gotować potrawy typowe dla Wysp Owczych?
MB: Gotowania farerskich dań w Polsce nawet się nie podejmuję - nie chcę sprowadzić na siebie gniewu sąsiadów uzbrojonych w widły i pochodnie. [śmiech] Miałbym też problem z dostępnością składników.
Miałem natomiast okazję spróbować kilku specjałów lokalnej kuchni. Zaskoczył mnie stek z wieloryba - ciekawe połączenie smaku ryby z fakturą wołowiny. Suszono-sfermentowane mięso wieloryba i delfina, serwowane jako zdrowy zamiennik chipsów, to mój ulubiony przysmak. Nadal przede mną barania głowa i bardziej ekstremalne produkty fermentacji.
Dla mniej odważnych podniebień polecam natomiast rybę z farerskich łowisk - czy to w formie fish&chips czy świeżej sałatki rybnej. Opcją rezerwową może być także rabarbar, który Farerowie po prostu ubóstwiają i konsumują w najróżniejszych postaciach.
Celowo nie pytam Cię o najpiękniejsze miejsca, albo o to, gdzie spać, czym lecieć i jak się przygotować na zmiany pogody. Ale chciałabym, żebyś powiedział, czego unikać - jako turysta - będąc na miejscu? Jak nie zostać “typowym Sebą” i nie urazić mieszkańców Wysp Owczych swoim zachowaniem? O co nie pytać, czego nie robić?
MB: Farerów łatwo urazić dworowaniem sobie z ich religijności. Od kilku lat coraz częściej narzeka się na turystów, którzy nic nie robią sobie z potęgi natury i za nic mają mgłę czy strome klify. Niektórzy z nich przekraczają oczywiste bariery prywatności, szukając tego idealnego ujęcia na Instagram.
Wyspiarze chętnie odpowiadają na pytania dotyczące ich historii, tradycji, obyczajów. Czuć wtedy ich wielką dumę z dokonań przodków i radość, że mogą się nią podzielić. Tematem tabu w najmniejszym stopniu nie jest polowanie na grindwale. W spokojny, oparty na argumentach sposób przedstawiają swój punkt widzenia.
Myślę, że wyjazd w każde nowe, obce dla nas miejsce traktować powinniśmy jak wizytę w domu nowego znajomego. Raczej pytajmy, zamiast pewne rzeczy zakładać z góry. Bądźmy ciekawi świata i spotykanych po drodze ludzi. Podróże kształcą, owszem, ale to my powinniśmy dać im na to szansę.
Mądre słowa! Bardzo dziękuję za rozmowę. Chyba zacznę planować swoją pierwszą podróż na Wyspy Owcze.
MB: Takk fyri!
fot. Maciej Brencz |
Serdecznie polecam lekturę "Farerskich kadrów", zarówno w wersji książkowej, jak i samego bloga. To kopalnia wiedzy o Farojach, dzięki której łatwiej zaplanujesz swoją podróż do kraju, w którym liczba owiec jest dwukrotnie większa, niż liczba mieszkańców. To co? Kiedy lecimy?
k.
Chciałabym kiedyś odwiedzić Wyspy Owcze, wydają się niezwykłym miejscem. Mam nadzieję, że kiedyś mi się to uda :) Świetny artykuł!
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, Kasiu! :) Niech nam się spełni to marzenie! :)
Usuńojej. piekne zdjecia i wciagajaca opowiesc. zachcialo mi sie pozwiedzac
OdpowiedzUsuńZdjęcia są autorstwa Maćka, oczywiście. Ja jeszcze tam nie byłam, ale... kto wie? :)
UsuńCiekawy kraj z dala od cywilizacji, której czasami ma się dość...
OdpowiedzUsuńOj, cywilizacja to tam jest i to całkiem niezła. :) Ale fakt, z daleka od hałasu i problemów wielkiego świata. :)
UsuńMarza mi sie Wyspy Owcze od dawna, wiec milo popatrzec i poczytac, mam nadzieje, ze noedlugo uda sie tam dotrzec 🙂
OdpowiedzUsuńTo witaj w klubie! :) Trzymam kciuki za spełnienie naszych marzeń! :)
UsuńMoi przyjaciele popłynęli tam jachtem kilkanaście lat temu, rzeczywiście przyroda i "klimaty" przeurocze. Jednak po "angielsku" można dogadać się wyłącznie jeśli bywało się w pubach angielskich.
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że te kilkanaście lat zmieniło dużo. Tearz nie ma najmniejszego problemu, by się dogadać po angielsku - wiem z opowieści znajomych, którzy byli, bywają, a także takich, którzy mieszkają tam na stałe. :)
UsuńJak nic muszę się kiedyś wybrać... Zresztą nie tylko Owcze bym chciał zobaczyć... Zbyt mało wysp mam na koncie...
OdpowiedzUsuńpiękne zdjęcia, ciekawy wywiad. Aż człowiek ma ochotę się tam wybrać :)
OdpowiedzUsuńDla mnie totalna egzotyka. Wyspy Owcze kojarzę przede wszystkim z meczy reprezentacji Polski w piłce nożnej. Polska zawsze zdobywała punkty po konfrontacjach z tym zespołem. :)
OdpowiedzUsuńMuszę sięgnąć po tę książkę! Wyspy Owcze są jednym z moich wymarzonych celów podróży - fascynują mnie takie odległe zakątki...
OdpowiedzUsuń