niedziela, 14 października 2018

{Bieszczadujmy cz. 1}



Po prawie siedmiuset kilometrach wjechaliśmy w mgłę i las tak gęsty, jak żaden, który do tej pory widziałam. A widziałam już trochę. Zgubiłam podeszwę w niemieckim lesie nad Bodeńskim, obtarłam pięty do krwi u podnóża Alp i gór Harzu. Dzielnie maszerowałam 20km w długiej spódnicy i pożyczonych trampkach po lasach i górkach Nadrenii, choć o wyprawie dowiedziałam się na kilka godzin przed startem. Przemokłam do cna spacerując z Adamem Wajrakiem po Puszczy Białowieskiej - w jej obronie. Praktycznie co tydzień nabieram energii między drzewami w mazurskich i warmińskich lasach. Regularnie bywam w nadbałtyckich. Odwiedziłam też norweskie. Ale to nie to samo. Dzikość serca. Dzikość lasu. Tam nawet powietrze jest pełne... no właśnie, czego? Tajemnicy. 

Kręte drogi, powtarzające się góra-dół, góra-dół, prawo-lewo, prawo-lewo i nagle stop. Straż graniczna pyta, czy Polacy. - Polacy. - odpowiadamy chórem, a w głowach przewijają nam się sceny z "Watahy". I jeszcze wspomnienie z Litwy, gdy zatrzymali nas do kontroli, uzbrojeni po zęby i wymachujący karabinami podczas przeszukiwania bagażnika, policjanci. Oprócz dających się policzyć na palcach jednej ręki aut, mijamy zielone ufoludki zapakowane od stóp do głów w peleryny przeciwdeszczowe. To kolarze - akurat trwa Bałtyk-Bieszczady Tour 2018. Ale o tym dowiemy się dopiero po powrocie do domu. Tymczasem, pełni podziwu dla zmagających się z wiatrem, deszczem i nachyleniem terenu dochodzącym nawet do 50 stopni rowerzystów, ruszamy dalej.






Mijamy porośnięte tym gęstym lasem wzgórza i znaki "Uwaga, niedźwiedzie!", "Uwaga, rysie!", "Zwolnij!". Zwalniamy automatycznie. R., żeby nie uderzyć w żadne z wymienionych, a ja - by szerzej otworzyć oczy. By nie przegapić, jeśli już któreś z miejscowych zwierząt postanowi nagrodzić nas swoją obecnością. Przez cały pobyt nie uda nam się spotkać nikogo, oprócz żubrów w Mucznem i dzięciołów na szlaku do Bukowego Berda. Chociaż całą powrotną drogę z tej wędrówki w głowie brzęczała mi dziwna myśl: zaraz ze swej gawry wyjdzie brunatny miś i mnie zje. Roztrzaska mi głowę na kawałki, wyje wnętrzności, zagryzie czarnymi borówkami oraz ubrudzi krwią mojego już i tak nie pierwszej świeżości Kankena. Owe wizje przewidywały także swojego rodzaju happy end, czyli ujście Małża mego z życiem. Dziwna sprawa. W Bieszczadach kozia głowa miała wolne od social mediów, internetów i innego szumu informacyjnego. Ale brak tychże szybko uzupełniała moja wybujała wyobraźnia. Oraz zbierane w pamięci "na potem" widoki, zapachy, smaki.

I tak, zupełnie nieprzygotowani na TAKĄ ciszę, dojechaliśmy do Wołosatego. Kojarzysz mapę Polski? I ten taki ostry ogonek po prawej na dole? To mniej więcej tam. Dalej są już tylko góry - polskie i ukraińskie Bieszczady. Przez niespełna tydzień naszym domem był skromny, malutki pokoik z łazienką, u stóp Tarnicy (za polecenie miejsca dziękuję jednej z moich instagramowych Obserwatorek). Pamiętaliśmy na szczęście o wyłączeniu danych komórkowych, bo tu nasze telefony w fale łapie już Ukraina. Rachunek za "pozdrawiamy z Bieszczadów, no, fajnie jest, siedzimy se" z połoniny może być bolesny. Internet nosi się tam w wiaderku. I dobrze, bo wszystko, czego potrzeba jest w zasięgu wzroku i nóg. Wystarczy ruszyć przed siebie.












Nie wiem, jak wyglądały Bieszczady 5, 10 czy 20 lat temu. Z pewnością było mniej przypadkowych turystów, mniej straganów, mniej hałasu i mniej tak zwanej cywilizacji. Ale muszę przyznać, że koniec sierpnia wysoko na połoninach w ogóle nie przerażał. Nigdzie nie było kolejek, tłumów, nieliczne osoby spotykane na szlaku witaliśmy tradycyjnym "cześć", niezależnie od wieku. I każdy ruszał w swoją stronę. Raz tylko spotkaliśmy na swojej drodze turystów spod znaku #typowyJanusz. Donośne "Halynka, chodź no i zrób mnie tu zdjęcie. A właśnie, Halynka, gdzie jest nasz Najkon? Dlaczego my robimy te zdjęcia tymi ajfonami? Halynka teraz to już schodzimy i idziemy jeść!" I ta biedna Halinka biegała po pięciolinii bieszczadzkich wakacji, jak jej małżonek zagrał.

Przeważnie jednak byliśmy tylko my i one. B I E S Z C Z A D Y. Czasami towarzyszyły nam jeszcze dzikie koty, które szczególnie upodobały sobie R. Wystarczyło, że na chwilę przystanął w jakimś miejscu, a już do nóg łasiła się jakaś kocia zguba.

Pięć dni minęło nam na samotnych wędrówkach po górach, lasach, okolicznych wioskach - tych zamieszkałych, jak i dawno wyludnionych. Na grzebaniu patykiem w Sanie, ustawianiu wieżyczek z kamieni, wąchaniu niesamowitych starych cerkwi, chłonięciu ciszy, wypatrywaniu zwierząt, smakowaniu koziego sera od Pani Oli, gapieniu się w przestrzeń, jedzeniu jabłek z jabłonki w opuszczonej wiosce oraz sprawdzaniu na trzęsących się nogach, czy widoki z wiszącego mostu są piękne. Totalny reset głowy. Z małą przerwą na turystyczny ul w Solinie, z którego zdążyliśmy uciec na tyle szybko, by nie doznać szoku kulturowego. ;) Małż mój zdobył dyplom za zjedzenie naleśnika giganta w słynnej Chacie Wędrowca, a ja spotkałam jednego z niemniej słynnych Bieszczadzkich Aniołów. Wszystko to zobaczysz na zdjęciach w tym i kolejnym wpisie poświęconym naszej wyprawie.

























Bieszczady wołały nas i wołały, od lat. Ale byłam jestem tak zafiksowana na punkcie Północy, że ciężko mi było zmusić się do podróży w drugą stronę. Bałam się, że moje serce nie wytrzyma bez corocznej dawki północnego klimatu. Że porządek w głowie może mi zrobić tylko północny wiatr, a energią na kolejny rok nasycić tylko północny krajobraz. Do relaksującego snu ułożyć - tylko śpiewny akcent. Jak bardzo się myliłam, możesz sobie tylko wyobrazić.

Cieszę się bardzo, że nasz nieplanowany urlop (tak, tak, w tym roku mieliśmy zostać w domu, nigdzie nie jechać, lizać finansowe rany po inwestycjach, jakie poczyniliśmy - możesz o nich przeczytać >>> w tym poście <<< ) doszedł do skutku. Logistykę ogarnęliśmy w 2 dni. Nie jesteśmy zbyt wymagającymi turystami, a gdy mówimy, że szukamy ciszy i spokoju, naprawdę mamy na myśli ciszę i spokój. Dlatego Wołosate okazało się być jednym z lepszych wyborów. To świetna baza wypadowa, zarówno na wędrówki, jak i wyjazdy samochodem do okolicznych wsi i miasteczek. A z moim bzikiem na punkcie cerkwi i odludnych miejsc, mieliśmy takich wypadów kilka. Ale o tym opowiem w kolejnej części bieszczadzkiej przygody...





A Ty tymczasem obejrzyj pierwszą pulę zdjęć i daj znać, czy byłaś/byłeś już w Bieszczadach? Jakie są Twoje wrażenia? Może polecisz mi jakieś miejsca, do których nie udało nam się tym razem dotrzeć (a wiem, że jest ich sporo)?

Uściski,
k.

14 komentarzy:

  1. W Bieszczadach byłam jako nastolatka - okolice Trzech Koron. Spędziliśmy tam z tydzień... Przepięknie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, ale odzywa się we mnie kierunek studiów... Trzy Korony są w Pieninach, a nie w Bieszczadach ;). Bieszczady są na samym wschodnim koniuszku Polski :).

      Usuń
    2. I my dokładnie tam byliśmy. ;) A Marta była tuż obok pewnie. :)

      Usuń
  2. Bieszczady też mnie oczarowały, ostatniego dnia zobaczyliśmy nawet wilka, ale on zupełnie się nami nie zainteresował. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, uprzejmie zazdraszczam! :) I cieszę się, że nie przejął Wami za bardzo. ;) Tak jest bezpieczniej i dla Was i dla niego.

      Usuń
  3. Piękne widoki i śliczne zdjęcia :)
    Pozdrawiam jesiennie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Byłam kilkanaście lat temu i jedyne co zapamiętałam to głównie wylany woreczek żółciowy mojej mamy i utratę plomby w zębie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, trzeba te wspomnienia zamienić na jakieś przyjemniejsze! ;)

      Usuń
  5. patrz, kiedyś jeździłam w Bieszczady co roku, a teraz tak się poskładało, że już dwa lata z rzędu nie byłam. :(
    chyba wybiorę się w końcu wiosną, ale właśnie chciałabym zobaczyć coś innego niż do tej pory - może właśnie żubry, może cerkwie, może mniej uczęszczane szlaki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomału szykuję już 2 wpis bieszczadzki, gdzie będzie o miejscach mniej oczywistych, gdzie nieco mniej turystów. I o cerkwiach też będzie. :) Może Ci się przyda podczas planowania wypadu w Bieszczady w przyszłym roku? :)

      Usuń
  6. Biesy... moje ukochane... wracam do nich regularnie, nawet zimą :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój czas i komentarz. :)

Ps. bardzo proszę bez spamowania w komentarzach linkami do stron firmowych - to nie przejdzie. ;)