"Dwóch chłopaków na hulajnogach z kraju tanich dentystów przyjechało do miejsca, gdzie wszyscy znają bieliznę wszystkich - tak można streścić tę szaloną książkę. Marcin Michalski i Maciej Wasielewski zmonopolizowali Wyspy Owcze. Stało się to w ten sposób, że zamieszkali tam, poznali niemal wszystkich mieszkańców, a potem o nich napisali. Tak powstała (idę o zakład) pierwsza na świecie i jedyna reporterska książka o tych wyspach. Jedna książka, dwa debiuty. I oba świetne" - napisał Mariusz Szczygieł. Nie mogę się nie zgodzić.
Są takie miejsca na ziemi, do których w ogóle mnie nie ciągnie. I są takie, które śnią mi się po nocach. Wyspy Owcze należą do marzeń sennych, podobnie jak Islandia i cała reszta Skandynawii. Nie dla mnie pustynne upały, smażenie się na plaży czy nad basenem i wakacje typu "all inclusive". Włączając w to potulne, słońcem spalone na frytki panie u boku wąsatych i awanturujących się panów oraz seksturystykę. O wiele bardziej przemawia do mnie całodniowe szwendanie się po bezdrożach, obserwowanie surowej, pięknej i nieokiełznanej przyrody i zdecydowanie niższe, niż
w Egipcie czy innej Tunezji, temperatury. Ale co kto lubi, prawda? :)
w Egipcie czy innej Tunezji, temperatury. Ale co kto lubi, prawda? :)
Wydawnictwo Czarne doskonale wie, jak spędzić mi sen z powiek oraz wypełnić serce i głowę nowymi marzeniami. Reportaże wydawane pod ich banderą zawsze, i używam tego słowa z pełną świadomością i odpowiedzialnością, są świetne, nietuzinkowe i zaskakujące. A panowie Marcin Michalski i Maciej Wasielewski dołożyli do snu o "Owcach" swoje pięć groszy. Po przeczytaniu tej książki sto razy bardziej zapragnęłam, pojechać do kraju o populacji niewiele większej od mojego małego miasteczka. A marzę o tym nie od dziś.
Autorzy reportażu nie poszli na łatwiznę. Zamieszkali na Wyspach, poznali niemal wszystkich ich mieszkańców, liznęli język, tradycje, kulturę, rozrywkę, a także odwiedzili Polaków tam mieszkających. Utrzymywali się z pracy w przetwórni ryb, co umożliwiło im poznanie Wysp Owczych także od strony formalno - prawnej.
Z dystansem, ale i z ogromną sympatią opisali niespełna pięćdziesięciotysięczną populację ludzi posługujących się alfabetem bez liter c,q, w,z i x, których reprezentacja szczypiornistek pokonała reprezentację Albanii 81:1. Pokazali codzienne zmagania ludzi z surowością natury, która na składającym się z 18 wysp wulkanicznych archipelagu nie jest łatwa i przyjemna, choć piękna. Jedyne drzewa, jakie znajdziemy na wyspach, to sztuczne nasadzenia głównie w miastach; dachy domów pokrywa trawa, a sama nazwa archipelagu nie jest przypadkowa: populacja ludzi jest 1,75 razy mniejsza, niż populacja owiec...
Plan jest taki, że kiedyś to wszystko sprawdzę i zobaczę na własne oczy.
A póki co, zarówno mi, jak i tym z Was, którzy jeszcze nie byli lub/i nie wybierają się w te rejony świata, pozostaje naprawdę świetna książka.
Uściski!
k
Oo, czytałam tę książkę, i też polecam :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę! Bo to dobra książka jest. :) Pozdrawiam!
UsuńZapytam o nią w bibliotece ;-) Pociągają mnie te same klimaty, więc mnie zachęciłaś ;-)
OdpowiedzUsuńJeśli pociągają nas te same klimaty, to na pewno jeszcze co najmniej kilka książek fajnych będę mogłą polecić. :D
UsuńNa pewno się skuszę :) Bardzo lubię książki tego wydawnictwa :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOj, widzę, że w tej kwestii dogadałabyś się z moim mężem - marzy o Wyspach Owczych i Islandii (brrr, choć rzeczywiście - widoki są tam zjawiskowe) :)
OdpowiedzUsuńNo to miło! :) Życzę mężowi Twemu i sobie, by się nam obojgu marzenia ziściły! :D
UsuńKozo! Z nieba mi spadłaś! Właśnie zastanawiałam się nad upominkiem dla mojej teściowej i juz mam! (Dodam, że też jest zafascynowana Wyspami Owczymi:)). Mam nadzieję, że tej książki jeszcze nie czytała :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńHa, to spadłyśmy sobie wzajemnie dziś z nieba! :D Dziękuję! I mam nadzieję, że teściowa nie czytała, bo że się spodoba - nie wątpię. :D
UsuńJa zapisuje sobie tytul i jak tylko bede w Polsce kupie :)
OdpowiedzUsuńusciski
Polecam! :)
Usuńskusze sie z pewnością!
OdpowiedzUsuńMoi znajomi popłynęli tam kilka lat temu jachtem. Wszystko jest jak w bajce, darń na dachach i inne zjawiskowe krajobrazy. Po zboczach nie da się stąpać, bo zapadają się jak gąbka. Ludzie uprzejmi, jednak angielski zrozumiały tylko w stylu pubbów irlandzko- angielskich, w końcu Duńczycy. Ta idylla ni jak to się ma do zamierzchłej tradycji rzezi delfinów, w której biorą udział nawet małe dzieci. Przypomina to zabijanie bocianów z broni maszynowej na bliskim wschodzie. Każdy naród ma swoje ciemne strony, my Polacy też, tylko w odróżnieniu do innych to ukrywamy, choćby Jedwabne. Nie wiem co lepsze, jedno i drugie obrzydliwe. Jednak nie lubię generalizować, choć podobne czyny napawają mnie obrzydzeniem.
OdpowiedzUsuńGrind, czyli rzeź wielorybów, to też jest jedna z tych tradycji, z którymi mi bardzo nie po drodze i której nie rozumiem, bo czasy głodu i braku pożywienia zarówno Wyspy, jak i Islandia mają daleko za sobą. Ale nikt nie dał mi prawa do oceniania innych kultur i decydowania, co jest lepsze, a co gorsze. Akceptuję, chociaż się nie zgadzam. I jeśli kiedyś pojadę, to na pewno nie w czasie, gdy odbywa się ta rzeź. Pozostałe odczucia to już kwestia indywidualna. Dla jednego lekko miękkie zbocze może być niemożliwym do przejścia, dla innego może stanowić fajne wyzwanie. Kiedyś sprawdzę, która wersja jest moja. :) Pozdrawiam!
UsuńZbocze, zboczem to nawet dobrze, że turyści po nich nie łażą i nie niszczą, moi znajomi też do tego nic nie mieli. Mnie chodziło raczej o rzeczywistość, czasem jest odbierana krytycznie, a czasem w afektywnie, szczególnie gdy się jest kilka dni na urlopie. Jednak żadna śmierć nie jest dla mnie usprawiedliwiona, a szczególnie okrutna i tradycje nie mogą jej usprawiedliwiać. Przecież palenie żon na stosie umarłego męża, to także tradycja.
UsuńNiedługo będę miała okazję dopytać się znajomych co i jak na Owczych.
Odnośnie innych kultur to rzeczywiście ocenę można wydać po jakimś czasie. Turyści wracający z Japonii są nią zachwyceni. Moja córka uczyła się tam i pracowała przez dwa lata, tak jak autorzy książki, z zwyczajnymi ludźmi na taśmie. Poznała Japonię wieloaspektowo. Pewnie jak każdy naród, to totalne skrajności.
Oby kozie raciczki poniosły Cię ku spełnieniu tego marzenia jak najszybciej! Takie podróże, to ja, domatorka lubię najbardziej- z książką, herbatką i kocykiem na własnej kanapie! ;P
OdpowiedzUsuńmoj maz przeczytal i pojechal,nie rozczarowal sie,wciaz chce wrocic,duzoooo do opowiadania,pozdr
OdpowiedzUsuńCałodniowe szwendanie się po bezdrożach, obserwowanie surowej, pięknej i nieokiełznanej przyrody to to co i mi odpowiada :) Sięgnę po książkę w jakiś jesienno zimowy wieczór.
OdpowiedzUsuńWymarzonej podróży Ci życzę. Zapraszam do mnie na spotkanie oko w oko z lisem ;)
Pojechałabym... mnie też nie ciągną plaże i słońce w zenicie ;) Na razie przeczytam książkę i na pewno się nie zawiodę - "Czarne" to jedno z moich ulubionych wydawnictw. No i owce... blisko mi do nich ;) Niech Ci się ziści ta podróż ;-)
OdpowiedzUsuńTo co? Lecimy? :)
Usuńhej. Ja dziś po raz pierwszy trafiłam na Twój blog i po przeczytaniu kilku tekstów złapałam bakcyla by zagłębiać się dalej i dalej....:) - bardzo mnie ciekawi w jakiej miejscowości mieszkasz bo ja mieszkam w Rychnowie - tam gdzie zwiedzałaś kościółek. Mam to szczęście, że w każdą niedzielę mogę tam uczestniczyć we mszy świętej. I jako ciekawostkę powiem Ci, że oprócz kościoła mozna też zobaczyć galerię malarską z pracami naszego proboszcza Krzysztofa Niespodziańskiego. Polecam następnym razem:). pozdrawiam Kamila
OdpowiedzUsuńCześć Kamila, nie zwiedzałam kościółka w Rychnowie, jedynie wspominałam o nim w kontekście jego repliki w skansenie w Olsztynku. Ale może kiedyś uda mi się dotrzeć i do Rychnowa? Kto wie?
UsuńMiło mi bardzo, że do mnie trafiłaś. Mam nadzieję, że na dłużej. :) Pozdrawiam!
Zaciekawiłaś mnie tą książką. : ) Mam nadzieje, że spełnią się Twoje marzenia i zobaczysz te wszystkie piękne miejsca na własne oczy. : )
OdpowiedzUsuń